czwartek, 20 stycznia 2011

Lecą, lecą, lecą...

Niecierpliwie czekamy na kochaną rodzinkę. Piszę tego posta o 21:40 czasu wschodnio-australijskiego, czyli w Polsce jest 12:40. Za dwie godzinki rodzinka ląduje w Brisbane. Zanim się wydostaną z samolotu, przejdą skrupulatną odprawę paszportową (poprzedzoną oczywiście staniem w kolejce), odbiorą swoje bagaże a potem przejdą jeszcze bardziej skrupulatną sprawdzanie bagażu, minie pewnie z półtorej godziny. Australia ma straszliwie restrykcyjne zakazy wwożenia jedzenia, nasion, gleby, drewna, i wszystkiego co mogło by sprowadzić do nich chorobę lub obcy gatunek roślin lub zwierząt, wiec to sprawdzanie bagażu czasem może trochę potrwać. Potem muszą jeszcze znaleźć Adaśka który tam na nie czeka, i trzeba znaleźć auto na wielkim parkingu, i znaleźć drogę do domu i nie zgubić się w big city Brisbane. Dojadą pewnie umęczone i od razu pójdą spać, więc łatwiej im będzie się przestawić na inną strefę czasową . Nie tak jak my mieliśmy, że przylecieliśmy rano, straszliwie umęczeni i nie mogliśmy zasnąć przez cały dzień, bo inaczej nici z przestawiania zegara biologicznego. A rano kochana rodzinka to chyba długo sobie nie pośpi bo chłopczyki już się nie mogą doczekać babci i cioci.
To dopiero jak się na kogoś czeka, widać jak straszliwie długa jest ta podróż do Australii. Całą noc i cały dzień i jeszcze kawał nocy.... Bryyy jak tak sobie pomyślę że my musimy jeszcze do Polski wrócić, i jeszcze raz tą koszmarnie długą podróż przebyć. Żeby to było ciut bliżej....

1 komentarz: