piątek, 31 grudnia 2010

I już macie 2011! ;-)

Zabawna ta różnica czasoprzestrzeni hehe. My już mamy inny rok. Nowy przywitał nas niestety deszczem, a chłopczyki nie dali nam za bardzo pospać po imprezie. O! Właśnie witacie Nowy, odpalacie race i pijecie szampana. A u nas Adasko szykuje na śniadanie jajecznice. Hahaha. Spędziliśmy bardzo miłego sylwestra u znajomych australijczyków, poznanych na przyjęciu u naszych gospodarzy. Teraz nie mam za bardzo możliwości opisać wszystkiego bo chłopczyki mi tu skaczą po głowie. Wieczorkiem wszystko opisze i zamieszczę fotki. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO NA TEN NOWY ROK!!!!

NOWY ROK!!

Wszystkiego naj naj dla was kochani w Nowym Roku!!! U nas już poranek pierwszego dnia Nowego, a wy odliczacie właśnie do północy. Tak więc pozdrawiamy was z przyszłości - my już mamy inny dzień, inny miesiąć i inny rok!
(laptopa mam ustawionego na czasie europejskim, wiec post ma jeszcze date europejską)

czwartek, 30 grudnia 2010

Słoneczko!

Słoneczko! Słoneczko!!!!!!!! Och jak miło. W końcu wyschło zrobione przeze mnie trzy dni temu pranie. Wysuszyłam też dywany i ręczniki. No i na plażę!!!! Jak dawno nas tu nie było.


środa, 29 grudnia 2010

czekamy na słońce!

Wczoraj lało. STRASZLIWIE! O czym mam wam tu pisać jak za oknami strugi deszczu i błoto po kostki. Nawet ptaki i cykady umilkły. Chłopczyki nudzą się straszliwie. Dla rozrywki pojechaliśmy do centrum handlowego. Tak chociaż po spacerować, wyjść z domu i robić cokolwiek innego niż oglądanie bajek na Youtube. Chłopczykom niewiele do szczęścia trzeba : porcja frytek z fastfooda (o zgrozo!) i przejażdżka karuzelą. A dzisiaj nie padało ( tak mocno) . Nawet na spacer udało nam się wyjść. Ale jak tylko ruszyliśmy w stronę Noosa zaczęło kapać. Adaśko miał jakiś biznes do załatwienia na Hastings Street. Napisze wam o słynnym Hastings St.(zawsze to lepsze niż pisanie o deszczu) To "główna" ulica Noosa, taki "deptak w Międzyzdrojach". Ulica zaraz przy plaży: hotele, apartamenty, sklepy, galerie i restauracje. Sklepy nie bardzo snobistyczne, nie ma wielkich marek, ale jest wszystko to co do szczęścia turystom trzeba. A turystów!!!! Mimo kapiącego deszczu na ulicy ( i na plaży!!!) tłumy. W końcu to wakacje. Cała Australia marzy żeby spędzić urlop w Noosa. A my będziemy musieli od tych dzikich tłumów gdzieś uciec, bo ani nie będzie gdzie ręcznika położyć, ani gdzie zaparkować samochodu. Ha ha ha, ja tu o plażowaniu pisze a pogoda sami wiecie jaka. No, ponoć jutro ma być słońce. Teraz nie pada, nawet gwiazdy widać na nocnym niebie więc są szanse. Czekamy niecierpliwie na tę poprawę pogody bo deszczu mamy już dość. W naszym stanie Queensland straszliwe powodzie, jakieś 180 km na północ od nas zaczęła się ewakuacja kilku miasteczek. Takiej powodzi nie było w Australii od 60 lat! U nas rzeki mocno wezbrane, ale jak na razie nic nie tonie.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

I po Świetach!

Święta, święta, ... uf! już po świętach. Było wspaniale! Z Jaśkiem z 40 stopniową gorączką, lejącym nieustannie ulewnym deszczem i błotem po kostki przed domem. C-U-D-O-W-N-E Święta! Jaśko prze chorował nam całe trzy dni. Dzisiaj rano obudził się w końcu bez gorączki ale i tak pojechaliśmy do lekarza. Okazało się że lekarze nadal mają wolne i został nam jedynie ostry dyżur w szpitalu w Noosa. Spędziliśmy tam prawie trzy godziny, po to tylko aby lekarz stwierdził ostrą infekcję gardła i zapisał mocniejsze antybiotyki. Ale widzę że i bez tych antybiotyków Jaśkowi znacznie lepiej - właśnie skakali razem z Szymciem po łóżku, ani trochę nie chcieli iść spać chociaż to już dziesiąta wieczorem. Wczoraj lało. Strasznie! Party i tak się udało. Prawie sami Niemcy - szampan, sznycle i śliwowica. Ale było bardzo miło. Dzisiaj to już było "przegiecie" z ta pogodą. Nie dość ze leje, to jest gorąco i duszno, wilgotność straszliwa. W mieszkaniu woda skrapla się na chłodnej posadzce i mamy mokrą podłogę. Dywany i pościel wilgotne, na trawniku przed domem mamy błotniste jeziorko. Wszelkie stwory potwory i robale uciekają przed "wielka woda" i pchają się nam do domu. CUDOWNIE! Powoli zaczyna nas łapać przez ta pogodę depreska - ale to trzeba mieć pecha żeby wybrać się do Australii i trafić na największe powodzie od 60 lat!! Jutro znów ma lać. Dopiero z nowym rokiem obiecują poprawę pogody. Oby!!!!!

sobota, 25 grudnia 2010

Pierwszy dzień świąt

Uf, mamy już pierwszy dzień świąt za sobą. No i mamy dodatkowy problem - Janko nam się rozchorował. Już w nocy miał temperaturę, teraz taki biedniutki chory, cały dzień marudził. Moje dzieci to jakieś uczulenie na święta mają- zawsze któreś musi się rozchorować. Prezenty na moment złagodziły "chorowanie". Ale co tu z resztą dnia robić? Zostaje tylko wersja "nad morze". Pogoda może nie piękna, ale nie pada, więc można się na wycieczkę gdzieś wybrać. Urządziliśmy sobie piknik przy naszej plaży. Z chorym Jaśkiem to nie super zabawa, odpada pluskanie się w falach, ale zawsze lepsze to od siedzenia w domu. Nudne trochę mamy to świętowanie. Ale tak tu się obchodzi Boże Narodzenie. Wigilię na party z przyjaciółmi, pierwszy dzień świąt na piknikach, a drugi dzień na wyprzedażach.... moda ze Stanów tu dotarła, wszędzie jutro wielkie SALE.
A my idziemy jutro na party do naszych gospodarzy. Sporo ludzi będzie, głównie niemieccy Australijczycy ( albo australijscy Niemcy haha). Piekę biscotti. A jednocześnie pisze bloga, wiec jak zwykle wyjdą przypalone :-))



piątek, 24 grudnia 2010

Wigilia!

Świętujemy! Pogoda nadal nas nie rozpieszcza, znów leje. No niestety, to będzie Wigilia w domu. Ustroiłam stół czym się dało. Siana pod obrus nie miałam, zapomniałam przed deszczem zebrać trochę sianka które zostało po koszeniu trawnika, a teraz już wszystko mokre. Kolacja nie do końca tradycyjna, ale udało się zrobić barszcz ( troszkę za bardzo podchodził cytryną, ale nie znalazłam koncentratu barszczowego żeby zakwasić) uszka z nadzieniem pieczarkowym, kompocik z suszu i smażoną rybkę. Był też wielki krab, krewetki, a na deser biscotti, czereśnie i mango. Chłopczyki nie spali dzisiaj w przedszkolu, więc było trochę nerwów przy Wigilii. Zmęczeni całym dniem, marudzili już i rozrabiali. A tu ryba się przypala, Szymcio majstruje przy choince, Jasio pluje barszczem. To się nazywa "spokojne, rodzinne Święta". Bączki prezentów nie doczekały, byli już tak nieznośni że musiałam ich położyć spać. Będą mieli radochę jutro rano jak wstaną.




czwartek, 23 grudnia 2010

ŻYCZENIA

WSZYSTKIEGO CO NAJPIĘKNIEJSZE NA TE ŚWIĘTA DLA WAS WSZYSTKICH, KTÓRZY CZYTACIE NASZEGO BLOGA NA CAŁYM SWIECIE.
ZDROWIA, SZCZĘŚCIA, POMYŚLNOŚCI, RADOŚCI I MIŁOŚCI!!
RADOSNYCH I RODZINNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!!!!!!

Święta tuż tuż

Jutro Wigilia. W garnku bulgocze wywar na barszcz, farsz do uszek (z pieczarek niestety) już zrobiony. Biscotti upieczone. Jeszcze jakąś świerzą rybkę jutro kupimy - pewnie tuńczyka, bo karpi tu nie uznają, ugotuje kompocik z suszu i gotowe. Nie ma szans żeby zrobić tradycyjną polską wigilijną kolację. Po prostu brakuje składników. Zupy grzybowej nie zrobię bo nie mam suszonych leśnych grzybów. A przecież pieczarkowa to by była profanacja. Kutii też nie da rady zrobić bo nie ma pęczaku. A co to za święta bez kutii!!! A co to wogóle za święta bez śniegu (no, przesadziłam, w Polsce tez rzadko kiedy jest śnieg na Wigilię), bez prawdziwej choinki i bez tego rodzinnego zamieszania. Troszkę smuteczek :-(

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Piknik z kukabarą.

Ale mieliśmy fajny poniedziałek! Pogoda zgodnie z obietnicą piękna. Mieliśmy gości - Jacka z Brisbane i jego znajomą. Postanowiliśmy zorganizować sobie piknik nad morzem. Odebrałam chłopczyków z przedszkola, szybko naszykowałam nam dobre jedzonko i pojechaliśmy do Noosa National Park nad ocean. Ach jak miło zjeść w plenerze ( i zmywać nie trzeba). Nawet własnego grilla nie trzeba zabierać, bo są tu grille elektryczne (tylko trzeba po sobie płytę posprzątać). Jedzenie na "łonie natury" ma oczywiście swoje uroki w postaci mrówek i ciągle próbujących coś zwędzić zwierzaków. Wystarczyła chwila nieuwagi i już kawałkiem kotleta na talerzu zainteresowała się kukabara. Ukradła Szymonkowi mięsko prosto z talerza! Cwana bestia, nauczyła się korzystać z pikników. Kładliśmy jej potem kawałki mięsa na brzeg stołu, żeby nam nie nurkowała do talerzy. A o zachodzie słońca poszliśmy się taplać w morskich falach.




Co można zrobić z palmy cz.2

Palma okazuje się mieć bardzo wszechstronne zastosowanie! Było już pudełko z palmowego liścia. Wczoraj spadł nowy, wielki liść wiec lada chwila będzie nowe pudełeczko :-)) A teraz są świąteczne ozdoby. Wieniec zrobiony jest w zasadzie z tego co rośnie dookoła domu.  Korpus ukręciłam z palmowego liścia, który ładnie poowijałam liściem z bananowca. Parę metrów wstążki, parę koralików. suche liście z eukaliptusa i czerwone owoce z fikusa - o! jaki piękny wieniec świąteczny mamy!!


A to będzie choinka!! Też z palmy!! To jest uschnięty "kwiat". No ciężko to nazwać, na tym po prostu są kwiatki, a potem owoce palmy. Wsadziłam do doniczki, pomalowałam na biało i piękna designerska choinka gotowa. A bombki będą z muszelek. To się nazywa eko-hand made!

niedziela, 19 grudnia 2010

"""""""""""""""" p''a''d''a'''''''''''

Sobota na plaży. Jest gorąco, chociaż trochę pochmurno. Chłopczyki chlapią się w zamulonej po ostatnich ulewach rzece. Mają świetna zabawę pływając na płyciźnie. No to jeszcze nie pływanie, opierają się rękami o dno, ale nogami już machają jak do prawdziwego pływania. I coraz mniej boją się wody. Co rusz któregoś zalewa fala, albo dno okazuje się ciut niżej i dają nura, ale dzielnie wypluwają wodę, prychają i płyną dalej. Z plaży zgonił nas deszcz. Z deszczu zrobiła się niezła burza z ulewą. I jak zaczęło lać tak lało przez cała noc, całą niedzielę, i dopiero przed chwilą przestało. Całą niedzielę przesiedzieliśmy w domu. Chłopczyki wynudzili się strasznie. Zrobiło się chłodno, nawet dresy i bluzy musiałam chłopczykom pozakładać. A na jutro zapowiadają 30 stopni!!! Ale zmienna pogoda.



piątek, 17 grudnia 2010

Burza

Australijskie zjawiska pogodowe są ekstremalne! Tutaj wszystko jest mega. Mega deszcz, mega upał no i mega burza. Dzisiejsza pogoda nieźle nas wymęczyła - upał był straszliwy. Nie, straszliwy to mało powiedziane. Adaśko dzielnie w tym gorącu pracował w garażu, dodatkowo pomagał naszemu gospodarzowi w pracach budowlanych i od czasu do czasu kursował z taczka pełną ziemi. Pot się lał z niego strumieniami. Ja siedziałam w domu, pod włączonym wiatrakiem, robiłam tylko jakieś drobne hand made na choinkę a i tak pot mi kapał z nosa. Chłopczyki wróciły z przedszkola spocone i zźajani. Od razu zapakowałam ich pod chłodny prysznic i zaaplikowałam lody. Pomogło :-)) Duchota straszliwa, powietrze stoi, ani trochę wietrzyku, nawet oddychać jest ciężko. Wieczorem nadeszły czarne chmury... Jak huknęło, jak błysnęło, no i jak lunęło. U nas takich burz nie ma. To Australia, tu tylko ekstremalnie. Ostrzegali dzisiaj w radiu przed silnymi burzami. Najgorszy w takich burzach jest grad, zazwyczaj bardzo duży. Dzisiaj na szczęście obyło się bez gradobicia. Za to pioruny biły straszliwie. Nie tak jak u nas w Polsce: bam błysk, huk i chwila ciszy. Tutaj burza wygląda jakby ktoś włączył stroboskopowe światło - cały czas jasno! Pioruny biły po okolicznych wzgórzach, a ja się zastanawiałam kiedy nam tu w którąś palmę strzeli, bo my przecież też na szczycie górki jesteśmy. Teraz już cicho, burza sobie poszła, po deszczu chłodniej się zrobiło, a chłopczyki umęczone całym dniem ganiania śpią. O jak miło!


czwartek, 16 grudnia 2010

Co tam ciekawego na plaży.




Czwartek "bezprzedszkolowy". Co robić? Najlepiej na plażę. Tym bardziej że upał dziś straszliwy. Nawet cykady nie miały siły w tym upale hałasować. Byle by doturlać się nad ocean. Woda trochę zabarwiona osadami niesionymi przez rzekę, nieźle ostatnio lało i całe to błotko spływa teraz do oceanu. Ale kto by się tam przejmował odrobiną mułu. Tym bardziej że woda na płyciznach ciepła jak zupa. Nic tylko się moczyć. W dzień grzało, teraz mamy niezłą burzę.

środa, 15 grudnia 2010

...

Machamy wiosłami

Nareszcie pogoda jak na Australię przystało - słońce i upał. No to "na wodę"! Po miesiącu czekania nasz kajak w końcu został zwodowany. Odstawiliśmy potworki do przedszkola, z nie małym trudem wrzuciliśmy łódeczkę na dach i pojechaliśmy nad nasze jeziorko McDonalds, koło Cooroy. No najpierw to trzeba było powyganiać wszystkie pająki które uznały kajak za świetne miejsce do zamieszkania. Dokładnie sprawdziliśmy każdy zakamarek kajaka i zostawiliśmy na brzegu wszystkie ośmionogie włochate stworzenia ,żeby nie było potem problemu na środku jeziora że jakiś pasażer na gapę został. Jezioro jest zbiornikiem wody pitnej dla rejonu Noosa, wiec jest tu zakaz pływania motorówkami. Kapać też się nie można, ale kto by tam się chciał kapać w mulistym jeziorze jak za rogiem szumi ocean! Wiosłami miło pomachać, widoczki uroczo kiczowate. Podziwialiśmy położone nad brzegami rezydencje - ale piękne domy!, i tak sobie marzyliśmy którą to kupimy, bo akurat kumulacja w tutejszym lotku była. No niestety ktoś te 15 milionów zgarnął, wiec zostało nam tylko oglądanie. Chlip, chlip, smuteczek...



niedziela, 12 grudnia 2010

Ktoś tu boi się pająków??


Fajny, no nie? Włochaty!

Znów leje :-(

Oj wczoraj to poczuliśmy Australijką pogodę. Upał straszliwy. Na plażę pojechać się nie dało bo Szymcio jeszcze trochę niewyraźny. Przejechaliśmy się tylko po sobotnich marketach w Yandina i Eumandi i to chyba nie był najlepszy pomysł... W tym upale potworki ledwo nóżkami przebierały i marudziły strasznie. Byle by zpowrotem do domu, pod chłodny prysznic i włączyć wiatraka pod sufitem. Uff! A potem przyszły ciemne chmury, powiało zahuczało i jak zaczęło lać, to lało nie przerwanie przez całą noc i cały dzisiejszy dzień. LAŁO""""""""""""""""""""""""""" i dopiero niedawno przestało. Potwory w czasie deszczu się nudzą. Adaśko się ulitował i zabrał ich na dwie godzinki na wycieczkę (do centrum handlowego na karuzele hehe) a ja miałam luz i ..... z mopem biegałam żeby trochę mieszkanie odgruzować po tych moich kochany kokroczach. Jak tylko przestało padać wygoniłam towarzystwo na spacer po kałużach. Jak fajnie jest się w rynsztoku pochlaptać :-)) Dzisiaj już wszyscy zdrowi więc jutrzejsze przedszkole ich nie ominie (hura!)





piątek, 10 grudnia 2010

Chorujemy.... :-(

Szymonek chory. Od gardło boli, apetytu nie ma bo przełykać ciężko a do tego i wymioty się trafią, temperatura i smuteczek straszny. Jańcio zdrów więc pojechał dzisiaj do przedszkola, ale jakoś na początku minę miał nie wyraźną no bo jak to tak SAM???. Zawsze jest braciej Szymonek to we dwóch raźniej (lać się razem też można), a tak samemu to trochę strach. Pochlipał chwilkę na początku, a potem już ponoć był mega grzeczny. My pojechaliśmy z Szymonkiem do doktora. Bączek był też mega grzeczny, dał sobie zmierzyć temperaturę, do uszu zajrzeć i nawet AAAA zrobił żeby gardło doktor mógł obejrzeć. I co w tym cudnym kraju lekarze zalecają na taką chorobę?? Lody!!! Naprawdę!! Najlepiej takie sorbetowe. Zimne wiec pomagają przy gorączce, słodkie wiec dostarczają cukier ważny jak dziecko nic nie je, no i mokre więc jest też od razu picie. Zaopatrzyliśmy się w wielkie pudełko lodów sorbetowych na patyku i teraz wszyscy "liżemy". Tak zapobiegawczo :-)) Resztę dnia Szymcio spędził śpiąc albo oglądając bajki na DVD. A szkoda strasznie że nas to chorowanie dopadło bo pogodę mamy wspaniałą! Mam nadzieję że pora deszczowa już nie wróci, bo teraz to czuje się jak w "naszej Australii" Gorąco i duszno jest straszliwie, pot ciurkiem po plecach leci, człowiek tylko się zastanawia co jeszcze z siebie ściągnąć. Teraz zaczynają się sprawdzać wszelkiego rodzaju galabije - cienkie, luźne zwiewne i przewiewne. Nic co mocniej do ciała przylega na ten klimat się nie nadaje. Ale najlepiej to się w oceanie moczyć. A lato dopiero się rozkręca!!
Mam nadzieje że jutro będziemy już zdrowi.

czwartek, 9 grudnia 2010

Castaway Beach

No i przez to wczorajsze taplanie mamy dzisiaj chorego Szymonka. Obudził się z temperaturą, biedny mały bączek. Ale z leżenia w domu nici. Pogoda przecudna. Już dawno nie było takiego słońca. A do tego umówiliśmy się z naszymi znajomymi Leszkiem i Aliną z Brisbane, którzy spędzają urlop wraz z rodziną w Castaway Beach koło Noosa. Szymcio dostał coś na gorączkę (poza gorączka nic mu za bardzo nie jest) i poturlaliśmy się jeepkiem parę kilometrów wzdłuż wybrzeża do Castaway Beach. Ale tu mają plaże!!! To już otwarty ocean, fale duże, prąd silny, na meduzy trzeba uważać, ale jest tu naprawdę przepięknie. Chłopczyki przeszczęśliwe bo znów można pobawić się na plaży, ciotki i wujki co rusz jakąś nową zabawę wymyślali. Szymcio to nawet zapomniał ze jest chory, tak się świetnie bawił z ciocią Aliną robiąc latawiec z sarongu.




Co za tłok na plaży. No ludz na ludziu, i nie ma gdzie ręcznika położyć!!! :-))
Na prawo pustka po horyzont, na lewo daleko daleko jakiś facet łowi robale (!!!!! zaraz wam opisze o co chodzi) i też pustka po horyzont, ja wychodzę z wody a w koło "tłok" straszliwy.
A teraz o robalach. Nawet sobie nie zdajemy sprawy co tam pod tym piaskiem plaży mieszka. Dopiero Alina wyjaśniła nam co robił facet na plaży. Okazało się że łapie wielkie robale! Szurał po piasku siecią w której miał zdechłą rybę. Te robale znęcone padlinką wychylają się z piasku, a wtedy facet szybko wyciąga nawet metrowej długości monstra. Brrr! Nie odważyłam się podejść i popatrzeć z bliska bo pewnie już bym się tak tą plażą nie zachwycała jak bym widziała co tu pod naszymi stopami mieszka. A te robale sa bardzo cenione jako przynęta na ryby (uf! dobrze że sie tego nie jada)



środa, 8 grudnia 2010

Mega słodziaki



Się taplamy

Oj, jak dawno nas tu nie było. Pogoda nadal nie rozpieszcza, chmury gęste, chwilami wygląda słońce, chwilami pokapuje coś z nieba. Ale już ta odrobina słońca wystarczy do dobrej zabawy na plaży. Po przedszkolu zabrałam chłopczyków na wycieczkę Trafiliśmy na odpływ. I to jaki! No takiej plaży to ja tu jeszcze nie widziałam. Pozostały tylko dziury z wodą (i krabami) więc radochę chłopaki mieli straszną. No bo co jest piękniejsze od taplania się w kałuży??



Specjalnie dla mojej sister od dzisiaj duuuuże zdjęcia.

wtorek, 7 grudnia 2010

Święta??


Święta, Święta, Święta. Jest choinka, bombki, lampki i cała masa innych świątecznych akcentów. A mimo to ja zupełnie nie czuje że to święta. Jakoś tak dziwnie w tych tropikach, zielono, gorąco.  Kto to widział papugi na choince!
ŚWIĘTA = ŚNIEG = MRÓZ = BAŁWAN, SANKI I RESZTA

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Co tam mistrz zdziałał ciekawego


Piękne, prawda!?
Ale zdolny ten nasz Adaśko.

O! Mikołaj!!!

Ho Ho Ho! A kto tu do grzecznych dzieci dzisiaj w nocy przyszedł. To chyba był Święty Mikołaj. Ale piękne prezenty zostawił. Chyba bardzo grzeczne były te nasze chłopczyki. Są dwie wielkie skarpetki ze słodyczami i pluszaczkami. No i super pojazdy. Ale zabawa już od rana! Chłopczyki obudzili się rano i stali koło prezentów wielce zdziwieni i za bardzo nie wiedzieli co robić. To dla nich?? To ich pierwszy mikołaj tak na poważnie. A potem był płacz jak trzeba było zostawić maszyny i jechać do przedszkola.



A jak dzisiaj wrócą z przedszkola to mamunia będzie miała święty spokój :-)) E, chyba jednak nie. Jest traktor i ciężarówka - dwie różne zabawki więc zawsze powód do awantury.

!!!!!!!!!!!


Błękitne niebo!!!!!!!!!!!!!!!! Hura!!!!!!!!!

niedziela, 5 grudnia 2010

Ciągle pada....

Co ja wam tu pisać będe - leje. Nic nowego, pogoda sie nie poprawia. Ponoć najstarsi Australijczycy nie pamiętają tak deszczowego przełomu wiosna-lato. Powoli rzeczki występują z brzegów i jak dalej tak będzie to się jeszcze na jakąś powódz załapiemy. Dobrze że ten nasz kajak mamy to sobie do sklepu kajakiem popłyniemy. U nas przed domem trawnik zamienia sie powoli w wielką błotnistą kałuże, chłopaki mimo deszczu ganiają po podwórku, na bosaka, brudni i upaprani błotem jak dwa prosiaki. Potem wpadają z tym całym błotem do domu - istny chlew! Pranie od trzech dni wyschnąć nie może, ksiażki zaczynają mi pleśnieć. Cudowne lato w tropikach. A i zapomniałam dodać że robactwo sie rozzuchwaliło i do domu sie pcha. Buuuu!!!! Ja chcę na plażę, na słoneczko, BUUUUUU!

piątek, 3 grudnia 2010

AAAA!!!! Potwory!!!!!

Ciemna noc u nas, siedzę sama w domu bo Adaśko pojechał do szlifować kamienie do biżuterii, dzieciarnia śpi, za oknem deszcz kapie.... A tu nagle coś łubu dubu do drzwi (drzwi są podwójne, jedne z szybą których tutaj wogóle się nie zamyka i drugie z siatką, które muszą być zamknięte bo robale się do domu pchają). Potwory !!!!!
I to jakie!!!!

Żeby mnie co nie zeżarło tutaj!

Kap kap kap, ciap ciap ciap...

Znów leje :-( Co to ma być, zgłaszam reklamację, gdzie upały nie do wytrzymania, susza i total błękitne niebo???? Ktoś nam podmienił Australię????!!!!!! Dobrze że potworki były dzisiaj w przedszkolu. Na zewnątrz kap kap, potworki wykańczają panie przedszkolanki, ja grafikę robię i mam świety spokój, a Adaśko stukupuka biżuterię w garażu. Po potwory do przedszkola zawsze jedziemy trochę zestresowani - co tym razem nabroili. Grzeczni za bardzo to oni nie są, niestety. Jednego dnia Jasiek uderzył jakąś dziewczynkę łopatką po głowie, następnego dnia Szymcio przylał jakiemuś chłopczykowi. Utrapienie z nimi. Panie przedszkolanki łatwo nie mają, a muszą się do tego jeszcze języka polskiego uczyć. Przedszkole zgłosiło ze ma dwóch polskojęzycznych chłopczyków i teraz dostaje pomoce naukowe w dwóch językach. Jaśko ponoć bardzo chętnie pomaga paniom i opowiada co jest na obrazku - to krowa, to świnka, to pies- a panie powtarzają. Ha ha ha. Poza tym że czasem się biją to większych problemów z nimi nie ma, nie płaczą za mamusią nie marudzą, nawet do domu za bardzo nie chcą wracać. Dzisiaj zabraliśmy potworki z przedszkola ( o dziwo byli bardzo grzeczni, panie pochwaliły) i w akompaniamencie chóralnego "dżinge buls" (chłopczyki uczyli się w przedszkolu piosenki "jingle bells" ale przerobili pierwsze słowa po swojemu) pojechaliśmy na chwile do Noosa. Akurat nie padało więc zostałam z chłopczykami na plaży a Adaśko pojechał na zakupy. Piasek mokry, ciemne chmury wiszą nad oceanem, ale zabawa na plaży zawsze lepsza niż nuda w domu, chociaż opanierować w piachu się można i fajnie jest.


A to coś dla miłośników handmade - pudełko z liścia palmy. Proste do zrobienia. Tylko trzeba mieć liść z palmy :-) To trochę nie wyszło, ale to prototyp, następne będzie ładniejsze. Tylko czekam jak nowy liść z palmy spadnie.

czwartek, 2 grudnia 2010

welcome to the jungle

O! dzisiaj to mamy trochę fotek do pokazania wam. Czwartki bez przedszkola więc muszę wymyślać potworkom zajęcia. Pogoda cięgle okropna, lało od rana i chłopaki strasznie nudzili się w domu więc jak tylko na chwile niebo się rozjaśniło (przestało lać, chmury zostały) zapakowałam ich do jeepka i poturlaliśmy się do Botanic Garden. Roślinkom pogoda pasuje, tak więc wszystko kwitnie, pachnie i ... spada z łomotem z drzewa! Mowa tu o wielkich strąkach? owocach? no nie wiem co to, ale nie chciała bym dostać tym w głowę. Dyndają sobie na drzewie takie wielkie "coś" wielkości arbuza na długiej szypułce. Szkoda że nie popatrzyłam na karteczkę co to była za roślina. A cudacznych i cudnych roślin tu bez liku. Jest las tropikalny, mroczny i gęsty ("tu są tygrysy, mamo?") zarośla bambusów, paprocie drzewiaste, dziesiątki odmian różnorako kwitnących eukaliptusów, dziwaczne iglaki ( z jeszcze dziwniejszymi szyszkami ) i araukarie, no i cała masa cudnej tropikalnej roślinności. Wszędzie pachną różne odmiany jaśminów, frangipani i magnolii. Potwory ganiały, zbierały kwiatki, szyszki, fasole ( bardzo wiele drzew ma tutaj nasiona  w fasolach - czasem nawet półmetrowej długości! ). Fajna wycieczka.