poniedziałek, 31 stycznia 2011

Ach jak miło!

Kolejny piękny dzień w Australii. Staramy się ze wszystkich sił żeby Mamuś i Sister spędziły miło swój urlop. No i żeby się trochę opaliły! Bo jak to tak wrócić bladym z  wczasów z Australii??!!!  No więc było dzisiaj plażowanie i opalanie (bez chłopczyków bo ci w przedszkolu hehe)


 Dwa wielorybki na plaży. Na szczęście Greenpeace nie przyjechał nas spychać na głębszą wodę...

A to Sister kazała sobie zrobić fotki do wkurzania znajomych na facebooku i w biurze.... Musze tylko na Photoshopie dodać parę palm i kolorowego drinka.

niedziela, 30 stycznia 2011

Mega słodziak!!!!!!!!!!!

Australia ZOO

Jak się jest w Australii, to obecność w Australia Zoo jest obowiązkowa. Więc i my hip hip hura, całą rodzinką pojechaliśmy pooglądać zwierzaki. Były więc gady wszelakie: od małych jaszczureczek, które pętały się ciągle pod nogami i trzeba było uważać żeby nie nadepnąć, przez troszkę większe jaszczury, aż do całkiem sporych krokodyli (które dzięki Bogu pod nogami się nie pętały). Największą popularnością cieszą się oczywiście typowo australijskie zwierzaki - kto by nie chciał fotki ze słodkim misiakiem koalą, lub kangurkiem?? Chłopczyki zachwycone, reszta rodzinki też. W końcu można było zrobić z bliska zdjęcie miskowi koali, i o dziwo nie spały, były całkiem przytomne i się ruszały!! (pierwszy raz widziałam poruszającego się miśka, zwykle śpią ubimbane olejkiem eukaliptusowym). Za to psy dingo spały i nie miały najmniejszego zamiaru nam pozować. Diabły tasmańskie niestety też spały.
Najwięcej zdjęć oczywiście z kangurami, tym bardziej że trafiliśmy na dość zabawnie wyglądającą kangurzą mamuśkę. Większość kangurzątka już się w torbie nie mieściła i wystawała na zewnątrz.








Ile nóg ma ten kangur?? A ile ma głów??

Śmiesznie tak dziecko w torbie nosić!!


My na plaży, rodzinka w Sydney




A teraz słowo komentarza od rodziny: same z Mamą pojechałyśmy do Sydnej (Aga z Adamem i chłopcami zostali w Cooroy) i spędziłyśmy 5 dni w Big City. Przeszłyśmy miasto wzdłuż i wszerz i na ukos też. Oczywiście obejrzałyśmy Operę i Harbor Bridge, odwiedziłyśmy chyba wszystkie muzea, ale i oblizałyśmy niejedną wystawę. Zakupy małe zrobiłyśmy też.
Obchody Australia Day w Sydney były głośne i kolorowe. Były koncerty, nad zatoką latały myśliwce a wieczorem pokaz sztucznych ogni. Mieszkańcy brali udział w nieoficjalnym konkursie na maksymalne ubranie się w flagę i narodowe barwy.
Zmęczone i pełne wrażeń wróciłyśmy "na wieś" :)

sobota, 29 stycznia 2011

czwartek, 27 stycznia 2011

Australia Day

Tak jak chyba 90% Australijczyków spędziliśmy wczorajsze święto narodowe na plaży. Tłok był straszliwy, cudem udało nam się znaleźć wolne miejsce na parkingu. A jeszcze większym cudem wolną przestrzeń na rozbicie naszego plażowego namiociku. Tu święto narodowe jest okazją do plażowania, grillowania i ogólnie imprezowania na świerzym powietrzu. No cóż, gdyby w Polsce Dzień Niepodległości przypadał w jakimś ciepłym okresie może też byśmy go tak spędzali?? Co kraj to obyczaj. Flagi Australii na każdym kroku: furkoczą przymocowane na autach, są na ręcznikach, koszulkach, leżaczkach (!), lodówkach (!!), gaciach (!!!) i na bikini (!!!!!). Są materace do pływania z flagą, i piankowe izolatory na puszki piwa w barwy narodowe, są flagi na czapeczkach, na piłkach i ogólnie na wszystkim co się da. Wyobrażacie sobie jak by to u nas wyglądało gdyby z okazji święta narodowego jakaś panna wyszła na plażę w biało czerwonym bikini????? Co nam nie grozi bo w listopadzie jest za zimno na bikini, i może to dobrze, uf!
Chłopczyki świetnie bawili się z Adaśkiem na płyciźnie. Były więc próby pływania z niespodziewanymi nurkowaniami przy większych falach. Od czasu do czasu któregoś podtapiało. Opili się słonej wody, najedli piasku, ale przeszczęśliwi i jakoś teraz im woda nie straszna. A w domu jak trzeba myć głowę i woda po twarzy cieknie to wrzaski i histeria.




wtorek, 25 stycznia 2011

Znów total blue!




Od razu widać że skończyły się już wakacje - mimo cudnej pogody na plaży pustki.

O "zadupiu" i o Sydney

Mamy upał. Mamy błękitne niebo bez jednej chmurki. Mamy w końcu taką australijską Australię jak być powinna. Rodzinka poleciała dzisiaj do Sydney - zwiedzać i "polizać wystawy sklepowe". Już się dzisiaj zdążyły trochę po Big City nachodzić. Skończyło się odciskami na nogach i wielkimi planami na kolejne dni. Już planują wycieczkę do Muzeum Sztuki Współczesnej na wystawę fotografii Annie Leibovitz, i na przedstwienie do Sydney Opera. Mamuś zdążyła przyzwyczaić się już do ciszy i spokoju tu u nas "na zadupiu", a teraz jest trochę oszołomiona hałasem i ruchem wielkiego miasta. A na dodatek jutro jest Australia Day - świeto narodowe, upamiętniające założenie pierwszej stałej osady w Australii, więc pewnie "będzie się działo!" A my jak zwykle plażowaliśmy, no bo co tu u nas "na zadupiu" można w taką pogodę robić ;-)




poniedziałek, 24 stycznia 2011

Sporty ekstremalne

W końcu mamy pełen błękit. Taka pogoda powinna tu być cały czas. Bączki w przedszkolu, a my na plaży. Temat dzisiejszego dnia - sporty ekstremalne. Konkretnie: bodybording!! Cała rodzinka ślizgała się na falach i darła kolanami o dno. Nawet mamuś dzielnie zmagała się z falami (z różnym skutkiem). Piach w zębach i w majtkach (o ile jeszcze były majtki na miejscu). Fale całkiem całkiem, czasem udało się na jakiejś poślizgać, czasem jakaś skotłowała i zmieszała z piaskiem.






Ha ha, surfgirls!!

niedziela, 23 stycznia 2011

W National Park

Kochana rodzinka poznaje Australię - ciąg dalszy. Dzisiaj znów pogoda w kratkę - to znaczy jak człapaliśmy wzdłuż wybrzeża w National Park to słońce pięknie świeciło i trochę się spociliśmy i zasapaliśmy. A jak już zdecydowaliśmy się położyć na plaży to po pół godzinie pojawiła się wielka czarna chmura i zaczęło padać. Sister trochę zawiedziona bo nie było ani jednego miśka koala. Niestety wszystkie gdzieś się pochowały, chociaż uważnie oglądałam każdy eukaliptus po drodze. Chłopczyki prze szczęśliwe bo jeździli wózkami, my troszkę umęczeni bo trzeba było te wózki po kamienistych ścieszkach parku pchać (pod górkę)



sobota, 22 stycznia 2011

Rodzinka poznaje Australię










Ale się fotek dzisiaj na klikało! Ale opis jutro zrobię bo u nas już bardzo późno i pora spać. Rodzinka już padła i chrapie. Jutro ciąg dalszy atrakcji.
ps. Tu rodzinka! wstaliśmy już:) i mnie i mamie świetnie się tu śpi. To zasługa słońca, atrakcji albo dwójki dzieci :) Pogoda idealna dla białych twarzy odwykłych od słońca, trochę chmur i bez męczących upałów. Wczorajsze 10 minut ostrego słońca na plaży skończyło się dla mnie spalonymi ramionami, i to pomimo filtra 30.
Wszystko tu piszczy, śpiewa, kracze albo się naśmiewa. W dodatku ma zęby i prawdopodobnie Cię zje. Nie widziałyśmy jeszcze ani kangura ani koali, ale mam nadzieję że to szybko nadrobimy. Widziałam za to stadko papug na podjeździe, zupełnie jak nasze, nie przymierzając, gołębie.
Mamy dziś w planach długi spacer w National Park wzdłuż wybrzeża, a na plaży i tak skończymy.

Już jest "jutro" i mogę spokojnie opisać wam jak nam minęła sobota. A więc byliśmy na Eumundi Market - rodzince wszystko bardzo się podobało, cały ten jarmarkowy misz-masz, kicz, hand made i pierdolety. A potem oczywiście plażowanie. Pogoda w kratkę, nawet deszcz był. Dobrze że mamy nasz plażowy namiocik (kupiliśmy żeby rodzinka- blade twarze miała się gdzie chować przed słońcem) to było gdzie przeczekać. Ale popadało pięć minut, a potem już słoneczko było. No i rezultat taki ze się rodzinka na słoneczku popaliła. Teraz zamiast bladych twarzy są czerwone plecy.

piątek, 21 stycznia 2011

Babki na plaży

Witamy kochaną rodzinkę w naszej Australii! Pogoda dzisiaj może nie najpiękniejsza, trochę popadał deszcz, trochę wyszło słoneczko, ale przecież trzeba pokazać wszystko naszym turystom. Nad oceanem pustawo, trochę wiało i słońce zza chmurek. Może to lepiej że taka pogoda, a nie mega upał, bo rodzinka ma trochę czasu żeby się przyzwyczaić. Przecież przyleciały z zimy do tropików - szok. Chłopczyki zachwycone, teraz z babcią i ciocią to dopiero jest zabawa na plaży. Rodzinka też chyba zachwycona. Tak sobie rozmawialiśmy że tam w Polsce teraz czapki, kurtki i cała reszta zimowej odzieży, a tu klapki i bikini. W Polsce ludzie w biurach, do tego śnieg i szaro buro, a my tu moczymy się w South Pacyfic a dookoła palmy i papugi.  Rodzinka trochę padnięta i ciągle nie przestawiona na tutejszą strefę czasową, na plaży dziewczyny walczyły ze snem, ale udało im się dzielnie do wieczora dotrwać. Gorzej że teraz im się odechciało spać.... Jutro namówię sister żeby wam opisała wrażenia.