czwartek, 3 lutego 2011

Już po cyklonie

Po nagłym wzroście oglądalności wnioskuję że znów polska telewizja pokazała "co w Australii piszczy" i wszyscy się zastanawiają czy żyjemy czy nas Yasi zmiótł. Cyklon postraszył, na mapach satelitarnych wyglądał jak "koniec świata już blisko" i .... nie było tak źle. Miasta które miały być na trasie cyklonu ewakuowano, co się dało zabezpieczyć zabezpieczono. Wszyscy spodziewali się najgorszego, ale na szczęście straty są stosunkowo niewielkie. Nie ma ofiar śmiertelnych, trochę zniszczonych domów ( o co przy tym budownictwie z desek i płyt raczej nie trudno ) połamane drzewa. Cyklon szybko wytracił prędkość, w zasadzie znikł z map satelitarnych. Zostało po nim tylko trochę chmur nad środkową Australią. Uff! Mam nadzieję że to już koniec przewidzianych klęsk żywiołowych. Już się naoglądaliśmy. A u nas gorąco i parno. Pot kapie z nosa. Wczoraj cały straszliwie upalny dzień spędziliśmy z rodzinką na plaży. Dało się wysiedzieć jedynie w cieniu, albo po uszy w wodzie. Dzisiaj tez gorąco, ale na razie siedzimy w domu, bo coś nam autko szwankuje. Adam właśnie pojechał z Jeepkiem do mechaników- chłodnica nie daje rady. Chyba mu upał zaszkodził.

1 komentarz: